poniedziałek, 17 listopada 2014

Jesiennie..?




[Poniższy post to próba zadośćuczynienia za nasze wcześniejsze problemy techniczne... mniej-więcej tak miał wyglądać ostatni post na naszej poprzedniej stronie, na której nie mogliście jeszcze komentować naszych wpisów. Teraz już możecie! Do czego gorąco zachęcamy!]


Nie ma co pisać - tym razem głównie obrazki będą ;)
Po krótkim okresie przelotnych, acz cało-co-dziennych opadów - teraz każdego dnia świeci słońce, a temperatura to w ogóle pomyliła chyba pory roku - ostatnimi czasy notujemy po 16-17 stopni w ciągu dnia, ja to się czuję, jakby dalej było lato ;p
Krótko mówiąc - podoba nam się klimat Wielkiej Brytanii; malkontenci niech sobie myślą, co chcą!
Z moją szyją już lepiej, w zasadzie ruszam się już swobodnie, nawet zaraz po wstaniu z łóżka. Pawłowi nie mówię jeszcze, że zupełnie dobrze się czuję, bo lada dzień ruszamy w góry, a przecież nie będę sama targać plecaka, i to jeszcze pod górkę... więc coraz to sobie narzeknę, że w szyi nie do końca się wszystko naprawiło.. ;p


W mieszkanku pojawiły się dwa nowe sprzęty - Zielony i Niebieski - zaprezentowane powyżej (nie do końca rozumiem dlaczego, ale Paweł ochrzcił jednego z nich Lucy... nie pamiętam, którego).

 
Odwiedziliśmy niedawno IKEĘ (tzn. Paweł zachorował i biedaczek nie mógł pójść do pracy, dlatego dziwnym zbiegiem okoliczności poświęciliśmy ten właśnie dzień na domowe zakupy). Mamy teraz trójkę nowych kumpli - Biały, Szary i Brązowy. Nie mieszczą się nam już w łóżku ze "stara gwardią" pluszaków, dlatego trzymamy je na parapecie (co by nie było im tak do końca samotnie w nocy). Poza tym, raz z nami spały i się potem pogubiły w kołdrze, chyba nie mają jeszcze na tyle obycia, by spać z dorosłymi.
Prezentujemy lokalne jesienne krajobrazy ;)








W sąsiedztwie mamy tak dość folkowo; kaczki, czy gęsi (cokolwiek to jest za gatunek ptactwa) co i rusz są przez nas widywane, panoszą się nawet tuż przy naszej ulicy.

Oczywiście, nie możemy nie wspomnieć o WIELKIEJ chwili - wreszcie ktoś do nas przyleciał! No dobra, nie zupełnie do nas, ale o nas też zahaczyli ;) Ciocia Hania i Wujek Jurek razem z Ulą przylecieli po raz pierwszy do Krzysia, który od 3 lat mieszka w Burton, które to położone jest od nas prawie dosłownie o "rzut beretem" - tj. ok. 18km; jak ktoś ma parę, a beret ciężki, to dorzuci ;)
Dali się do nas zaprosić na piątkową obiado-kolację (przyznajcie, że się postarałam - był obiad z dwóch dań!) i było nam naprawdę miło ich gościć. Liczymy na więcej odwiedzających! Naprawdę za Wami tęsknimy... a bilety nie są takie drogie, weźcie się w garść i spakujcie mała walizeczkę... czekamy!



[Dwa ostatnie zdjęcia powyżej zostały zrobione podczas przemiłego spaceru z Ulą po Burton... dziękuję ;) ]

P.S. To wcale nie jest tak, że tylko ja gotuję w domu, a mój Mąż zupełnie nie... Owszem, czasem coś dla mnie przygotuje! ;) Dowód poniżej:

 J.La.

1 komentarz:

wiewiórka pisze...

O!, to Twój Mąż gotuje zupełnie tak samo jak ja :D Chociaż ja ostatnio robię takie postępy, że chyba wydam jakąś książkę. Tytuł chyba już znam "jak ugotować szybko i nie spalić", w każdym razie coś w tym stylu.