niedziela, 7 grudnia 2014

Coraz bliżej święta... ;)

Musimy się natychmiast podzielić z Wami wrażeniami z powoli upływającego weekendu (w chwili tworzenia posta było sobie niedzielne późne popołudnie) - był dla nas niezwykle aktywny.
O ile niedziela upłynęła aktywnie głównie dla mnie (oficjalnie chwalę się - dziś ukończyłam mój kurs na asystenta trenera, a końcowe zadanie zaliczyłam z pochwałami, ha!), a Paweł głównie smarkał i pocił się pod kołdrą, z krótka przerwą na zakupy, o tyle sobota... zdecydowanie była pełna wrażeń dla nas obojga!
Zaczęło się okrutnie rano, gdyż już o 9 (oczywiście, że się spóźniliśmy) mieliśmy podebrać Flo z pobliskiego Shepshed (to moja "nowa koleżanka" z drużyny, o której było trochę w poprzednim poście) i razem z nią przebyć naszym kochanym, wciąż doskonale spisującym się Volvim - którego wczoraj najmilsi w całej Wielkiej Brytanii
Panowie policjanci upomnieli w związku z popsutym światełkiem - pełną pogaduszek śmiechów drogę aż do Lincoln (ok. półtorej godziny jazdy).
Dotarliśmy na miejsce - Świąteczny Jarmark - mniej więcej o 11 i przez najbliższe kilka godzin oddawaliśmy się różnym okołoświątecznym przyjemnościom. Głównie drażniliśmy Mike'a (chłopak Flo), który będąc "biednym doktorantem", dorabiał sobie na jednym ze stoisk jarmarku (doktoranci w Wielkiej Brytanii wcale nie są tacy biedni). Najbardziej pachnącym - zajmowali się sprzedażą intensywnie pachnących pomarańczami i cynamonem ozdóbek choinkowych i nie tylko, a nawet bardziej "nie tylko". Mike czuł się trochę onieśmielony i zawstydzony naszymi odwiedzinami, ale wspólne chwile z nim i Flo były głównie bardzo wesołe (oczywiście nie dla Mike'a) ;)
Nie nakupowaliśmy specjalnie wielu ozdóbek choinkowych, z dwóch zasadniczych powodów - były bardzo drogie oraz nie posiadamy choinki (renifer wydaje się być już nieco przytłoczony ilością kokardek i tym podobnych; powiedział, że chwilowo ma dosyć). Udało mi się natomiast wrócić do domu bogatszą o parę kolczyków ;D (małe różowe ważki)
Jako, że nie ma co dłużej debatować nad jarmarkiem (jarmark, to jarmark), po prostu prezentujemy nasze wrażenia za pomocą obrazów, które powinny pojawić się poniżej...






























 
Dowiedzieliśmy się w międzyczasie, jak wyglądają szkockie funty...:
 A oto, jak zaskoczyła nas nasza "Landlejdi":
 A poniżej nasze nowe nabytki choinkowo-świąteczne:



Ale to wszystko, to jeszcze nic, bo sobota nadal trwała...

Jak tylko skończyliśmy drażnić Mike'a naszą obecnością, ruszyliśmy w drogę powrotną, po drodze zatrzymując się w uroczym typowo brytyjskim restauracjo-pubie i zjedliśmy całkiem smaczny obiad. Później udało nam się jeszcze wskoczyć do Flo na krótką herbatkę, po czym ruszyliśmy na halę drużyny Lionsów, gdzie następnie Paweł rozegrał mecz, który miał się skończyć szybkimi trzema setami, ale jak to zazwyczaj bywa w takich sytuacjach (to znaczy w sytuacjach, kiedy czlowiek się spieszy!) - mecz trwał aż 5 setów, na domiar czego jeszcze drużyna Pawła... NIE wygrała piątego seta :(
No i teraz czas na najciekawsze - KONCERT! :D :D :D
Otóż mikołajkowym wieczorem zachwycaliśmy się instrumentami, głosami oraz scenicznym wyglądem... BEATLESÓW!
Po tym, co zobaczyliśmy wczoraj wieczorem nikt już nam nie wmówi, że oni już nie występują, ba! - nawet, że część z nich nie żyje... O, nie!
Wiemy lepiej, bo widzieliśmy na własne oczy, o!
Dowody prezentujemy poniżej ;)




Jak dowiedzieliśmy się od rodowitych Brytyjczyków, "bootleg" oznacza nic innego, jak podróbę, a panowie z The Bootleg Beatles tylko (i AŻ!) naśladują prawdziwych Beatlesów, ale robią to niesamowicie wiarygodnie. Nie byłam w stanie przestać się śmiać przez pierwszą godzinę występu, aż do krótkiej przerwy, ponieważ chłopaki na scenie niesamowicie wiarygodnie odgrywali swoje role; poziom tego przedstawienia zaparł mi dech w piersiach... Bardzo zazdroszczę naszym rodzicom i całemu ich pokoleniu, ze tak po prostu, na wyciągnięcie ręki niemalże, mieli taki zespół, jak The Beatles i - przynajmniej teoretycznie - mieli szansę widzieć ich na żywo. Dosłownie "na ŻYWO", bo my teraz możemy zobaczyć już jedynie dogorywającego Paula...
Nie tylko charakteryzacja stała na najwyższym poziomie, ale również strona muzyczna i wokalna. Podobno nawet ich akcenty, kiedy mówią coś pomiędzy piosenkami, dopracowane są do perfekcji ;)
Są naprawdę nieźli! Polecamy ich występy gorąco, sami na pewno skorzystamy z okazji zobaczenia ich ponownie. Występują w gruncie rzeczy na całym świecie.

J.La

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

zazdraszczam