piątek, 5 grudnia 2014

Przedświątecznie


No, wbrew pozorom ostatnio wcale nie próżnujemy!
Paweł zaczął bardziej gorący okres w pracy, ma nawet jakieś całodzienne szkolenia, z których wychodzi późno i przychodzi do domu wypruty z sił. Ja z kolei podjęłam wyzwanie i zapisałam się na kurs trenerski pierwszego stopnia (tutejszy Level 1); bardzo podstawowy, króciutki kurs, ale muszę przyznać, że dość przyjemny i nawet coś wnoszący do zbioru mojej wiedzy z tej dziedziny. Jestem już po zajęciach, przede mną trochę papierkowej roboty i zaliczenie... już za kilka dni ;)


A poza tym coraz bardziej czuć atmosferę zbliżających się świąt, i w ogóle strasznie fajnie jest teraz w naszym TESCO ;) Niestety (!) nie słychać z głośników sklepowych i z radia w domu nieśmiertelnego "Last Christmas" (prawdę mówiąc aż nieswojo się przez to czuję), ale słychać już powoli lekko świąteczne utwory.


Moja siatkarska drużyna jest już po spotkaniu przedświątecznym, które wypadło wyśmienicie! Jedna z dziewczyn zaprosiła wszystkich do siebie do domu (gdzie wszędzie królowały świąteczne dekoracje i było cudownie!), inna przygotowała drobne upominki dla każdego, pozostałe coś upichciły, przygotowały gry integracyjne, i muszę przyznać, że o ile nigdy nie byłam fanką takich spotkań, to tym razem bawiłam się cudownie ;)
Paweł swoje spotkanie z kolegami z drużyny (o ile takowe nastąpi - ich drużyna jest znacznie mniej "zorganizowana") ma jeszcze przed sobą, głównie dlatego, że nie rozegrali jeszcze ostatniego w tym roku kalendarzowym meczu. My tę część sezonu zakończyłyśmy spektakularną wygraną, najlepszym naszym meczem od początku sezonu, a ja wreszcie zostałam wpuszczona na boisko przez naszego bardzo zatroskanego o moją szyje trenera, który wcześniej dłuuugo trzymał mnie na ławie. Tym razem zagrałam prawie całe dwa spotkania pod rząd (miałyśmy wyjątkowo 2 mecze w jeden weekend) i potem przez tydzień chodziłam z zakwasami (dumna z siebie, jak paw).
Jeśli chodzi o aspekty bardziej towarzyskie, to w dalszym ciągu staramy się integrować z rdzennymi (mniej lub bardziej) mieszkańcami tej wyspy, co raz to stwarzając okazję ku wspólnym gastronomicznym spotkaniom w naszym mieszkanku.
I tak, miałam przyjemność poznać kolejnego kolegę Pawła z pracy (chyba David...) - bardzo zabawny i przede wszystkim - jako jedyny jak do tej pory docenił prawdziwie nasze starania (tj. głównie moje) i odwdzięczył się! Poniżej demonstrujemy dowody - dwa opakowania przepysznych czekoladek :D Już dawno ich nie ma. Były naprawdę smaczne, szczególnie dobrze wypadły w porównaniu z innymi brytyjskimi wytworami przemysłu cukierniczego i czekoladkowego...





Ja z kolei staram się integrować z koleżankami z drużyny, nie tylko z Niną (Polką, o której pisaliśmy już wcześniej), ale też z Florine (pół Francuzka, pół Niemka, urodzona w Hongkongu, ale od lat mieszka w Wielkiej Brytanii... ach, te ludzkie losy). Jest urocza i szalona, mieszka niedaleko i wszystko wskazuje na to, ze w sobotę wybierzemy się z nią na jakiś świąteczny jarmark! :D
Niedawno zaprosiliśmy Flo z Mikiem (jej chłopakiem) do nas na kolację, i oczywiście ZNÓW bylo bardzo miło i smacznie :D


Świąteczny nastrój nie pozostał jedynie w TESCO, oczywiście staramy się go jakoś zaadaptować na nasze potrzeby tu, w domku... no i w ten sposób trafił do nas nasz nowy współlokator - Renifer! :D
Spełnia w tym roku funkcję choinki ;) i póki co - spisuje się wyśmienicie! :D
Na dodatek mamy też małego bałwanka - ręczna robota Helen - to ta, która była na tyle miła, aby zorganizować dla nas przyjęcie świąteczne u siebie w domu. I do tego, jak się okazuje - robi cudowne małe bałwanki z białych skarpetek... ;))) Ja też muszę spróbować! Nie mogę poprzestać przecież na moich zeszłorocznych bombkach ;)






































Cóż więcej dodać... żyje nam się tutaj wciąż bardzo dobrze i miło, wciąż Was gorąco zapraszamy i czekamy na odwiedziny (uwaga - nasi Rodzice już się wstępnie zapowiedzieli na wakacje!).
Wiemy, że trochę tam za morzem marzniecie; u nas codziennie jest na plusie ;) Jestem nawet w stanie sobie trochę pobiegać po okolicy, czego zimowa porą w Polsce nigdy nie byłam w stanie robić.
Moje pierwsze zagraniczne urodziny wspominam również bardzo miło - mój kochany Mąż zabrał mnie do naszej lokalnej restauracyjki (gdzie zamówiłam lasagne, a dostałam spaghetti, ale i tak było cudowne! :P), no i mogłam założyć wreszcie sukienkę-prezent od Męża! :D


P.S. A czasem wieczorem się obżeramy; ostatnio zajadaliśmy się przepyszną sałatką a'la Łukasiki - ze smażoną mozarellą i boczkiem, ha! Dziękujemy za pokazanie nam jej, jest fenomenalna!





P.S.2 Poniżej prezentuję dowód na to, że cuda czasem się zdarzają. Np. kupujecie wełnę, czekacie chwilkę, po czym z wełny robi się tak:










Mamo, bardzo dziękuję, oba buffy są fantastyczne i nikt nie ma takich, jak ja! :D

J.La

3 komentarze:

Epoka Zapachu pisze...

Uprzejmie komentuję :))) - regularnie czytuję Wasze wypociny blogowe ;) - dziękujemy za karciochę z misiem :) - potwierdzam termin :D

Justa i Bart :)

p.s. jeden ze storczyków zbiera się do kwitnienia :)

Epoka Zapachu pisze...

aaa i cudne wełniaki :D

Justa :)

Unknown pisze...

Fantastycznie!!! :D Że storczyk, i że czytają i że termin pasuje! :D Dziękujemy i rozpiera nas duma! ;)))