sobota, 10 stycznia 2015

Świat to naprawdę niewielkie i zaskakujące miejsce

Kochani!
W naszych sercach wciąż jeszcze tli się ciepło, po tym, jak cudownie spędzony w rodzinnym gronie czas świąt rozpalił je do czerwoności... a nasze żołądki rozciągnęły się do niebezpiecznych rozmiarów, i teraz mamy z tym problem, bo ciągle wołają: jeszcze!



 


Było nam niezwykle miło zobaczyć Was wszystkich (tym razem udało się dokonać inspekcji wszystkich orchidei, które Wam powierzyliśmy i musimy Wam bardzo podziękować - nie wiemy, czym je szprycujecie, ale wszystkie kwitną!). Niemniej, musimy coś z tym zrobić na przyszłość, bo te liczne odwiedziny i spotkania po 2-3 dziennie bywają strasznie wyczerpujące. No i nie chcemy się z niczym spieszyć... Musicie zacząć tu przyjeżdżać, inaczej długo nie damy tak rady :)




Po powrocie - nie ukrywamy - musieliśmy troszkę odpocząć (jak to zawsze bywa, po wszelkich urlopach) i dopiero teraz na dobrą sprawę zaczynamy powracać do naszego normalnego rytmu.
Okazuje się, że nie zacznę pracy wcześniej, niż 26-ego stycznia, ale to chyba nawet dobrze, bo jak tylko sobie pomyślę o tym, że mam nastawić budzik na jakąś karygodnie wczesną godzinę, od razu przechodzą mnie ciarki ;p
Więc póki co - jeszcze żyjemy sobie po staremu (tzn. ja gotuję; Paweł przychodzi i zjada), ale już zaczynam planować nasze przyszłe żywienie (menu, formy przechowywania, racje itd.) pod kątem nas obydwojga pracujących, ale jednocześnie obydwojga głodnych i oczekujących codziennie obiadu.

A skoro już o jedzeniu mowa - ha! Nie ukrywam, to głównie skłoniło mnie do tworzenia kolejnego posta - wczoraj (9 stycznia) byliśmy na kolacji z okazji urodzin naszej koleżanki, o której była mowa wcześniej - Flo (z nią byliśmy na jarmarku świątecznym w grudniu).
Otóż Flo, zanim zaczęła grać ze mną w siatkówkę i pracować gdzieś, gdzie teraz pracuje, robiła doktorat na Uniwerku w L'bro - na którym to ma teraz sporo znajomych. I właśnie to oto urocze grono było również na owej kolacji. Towarzystwo było dość międzynarodowe: trzy osoby z Iranu, my z Pawłem, dwójka Niemców, Szkot i dwoje Brytyjczyków.
Ale żebyście mieli pełny obraz sytuacji muszę jeszcze przytoczyć jedną krótką historię sprzed jakichś 5 miesięcy... jak tylko przyjechaliśmy tutaj, podczas jednej z naszych plażowych gierek (musiało to być jakoś w drugiej połowie sierpnia, bo już nie bałam się prowadzić samochodu), poznaliśmy kolejnych ludzi z szerokiego grona siatkarskiego, a wśród nich śniadego gościa - najprawdopodobniej z Iranu lub czegoś w okolicy. Nie jestem pewna, ale być może nawet daliśmy o tym małą wzmiankę na naszej stronie (później sprawdzę z ciekawości), bo po grze zaproponowaliśmy temu człowiekowi podwózkę do domu (zapytaliśmy na głos, czy nie trzeba kogoś gdzieś podrzucić, powiedzieliśmy, że jedziemy w stronę Ashby i on się zgłosił)... Kiedy dotarliśmy do Ashby, prowadząc po drodze bardzo miłą i ożywioną dyskusję) zapytaliśmy gdzie konkretnie potrzebuje, on odparł, że przy TESCO jest super, więc tam go zostawiliśmy i odjechaliśmy w kierunku naszego mieszkanka.
Nie zgadniecie, co się wydarzyło wczoraj podczas kolacji! Otóż jedna z Iranek (koleżanka Flo z uniwerku w L'bro), zapytała, czy to my jesteśmy tą (TĄ! Co to znaczy "tą"..?! :P) polską parą siatkarzy?
Hm, obstawialiśmy, że być może w tym roku (w sensie, że już w zeszłym) faktycznie mogliśmy być jedyną nowo przybyłą parą siatkarzy z Polski... ale żebyśmy byli aż tak popularni...? Szczególnie wśród Irańskich naukowców..? No nie wiem...
Dziewczyna zapytała nas, czy pamiętamy jednego z siatkarzy, którego poznaliśmy latem... no tak, gość pasował do opisu jak ulał, szczególnie, że akurat dobrze go zapamiętaliśmy, bo opowiadał nam, czym się zajmuje na uniwerku - chodziło o opracowywanie mechanizmów montowanych do inhalatorków, których używają np. astmatycy - co nas żywo zainteresowało. Tak, Iranka potwierdziła, że chodzi o tego samego gościa. O gościa, którego latem podwieźliśmy do Ashby i wysadziliśmy przy TESCO...
Powiedziała, że musi nam coś opowiedzieć... Okazuje się, że gość jest kolegą jej i Flo (wszyscy przy stole, jak się okazuje, wliczając nawet nas! go znają) i kiedyś opowiedział im pewną swoją, dość krępującą historię...
Mianowicie, latem grał z "pewną parą Polaków" w siatkówkę plażową na boiskach uniwerku, i po grze padło pytanie, czy ktoś potrzebuje podwózkę w kierunki Ashby... Jako, że ów Irańczyk mieszka przy Ashby Road, przy TESCO - och, co za zbieg okoliczności! - chętnie przyjął ofertę. Po drodze okazało się jednak, że Ashby Road... to jedna z ulic w L'bro. I jest tam też TESCO...
Nasza miejscowość - Ashby - znajduje się ponad 11 mil od uniwerku w L'bro, tj. ponad 18km......
Jego koleżanka chyba przez pół godziny tłumaczyła nam, że on ma po prostu taki charakter (ma chyba spore problemy z asertywnością) i że wypowiadał się o nas (mimo wszystko) bardzo pozytywnie; podobno nawet specjalnie poszedł najpierw do TESCO, gdybyśmy przypadkiem patrzyli, w którą stronę zmierza po tym, jak wysiadł z naszego samochodu, a dopiero jak odjechaliśmy, pomaszerował dzielnie do ALDIego (po drugiej stronie ulicy), skąd... wziął taksówkę z powrotem do L'bro!!!
Wywieźliśmy gościa 18km w złą stronę, a on nie mrugnął nawet powieką! Dlaczego się nie odezwał..? Przecież zawieźlibyśmy go z powrotem...
Myślałam, że pękniemy ze śmiechu. Dosłownie lały nam się łzy! :D A wszyscy przy stole byli równie rozbawieni, co my, bo znają człowieka i wiedzą, że... dość często się gubi lub wpada w niezręczne, niewygodne sytuacje.
Było nam jednocześnie strasznie przykro, że - chcąc pomóc - narobiliśmy gościowi tyle kłopotu... i jednocześnie nie mogliśmy przestać się śmiać. Jego koleżanka zapewniała, że on doskonale wiedział, że jest gapa i źle usłyszał, i że mógł przecież przyznać się od razu, jak zobaczył, że wyjeżdżamy z miasta, ale... nie uwierzycie... podobno rozmowa z nami była tak miła i uważał nas, za tak sympatycznych, ciekawych ludzi, że aż nie chciał wysiadać, ani tym bardziej robić nam przykrości..!
:P :P :P

Pomijając zabawność całej sytuacji - niezły zbieg okoliczności, co...? On zresztą był jednym z zaproszonych tego dnia przez Flo, tylko akurat coś mu wypadło i nie mógł przyjść... ale byłoby krępująco, gdyby jednak się zjawił! :P

Wracając do spraw takich tam, ostatnio-bardziej-życiowych, mniej zabawnych...
Z naszych mglistych planów sylwestrowych wyszło nic, ale zapewniam - było warto zostać w domu, bo mój kochany czuły Mąż zapewnił tego wieczora wikt ;)
Po raz pierwszy niniejszym skorzystaliśmy z książki kucharskiej Jamiego Oliviera (mamy ich już 3); mamy zamiar robić to w tym roku częściej :)


Zmierzając powoli do końca chcieliśmy Was gorąco pozdrowić - tym razem dosłownie "gorąco", bo (i ZNÓW do tego wrócę - co się mówi w całej kontynentalnej części Europy o pogodzie na Wyspach...? Przypomnijcie mi...) - pozwolimy sobie to zilustrować zdjęciami poniżej:



Oto, czym powitała i gościła nas Polska jeszcze nie tak dawno temu (to w każdym razie zapamiętaliśmy, no i jeszcze po małym przeziębieniu):
















A oto czym gości nas Wielka Brytania:


 














:D :D :D
[Zdjęcie oddaje stan na godzinę koło 22:30 9 stycznia; kilka godzin wcześniej ten sam termometr wskazywał 15stC]


A na sam koniec końców - mamy dla Was zagadkę z cyklu "W krainie brytyjskich absurdów":
Co (i gdzie?) to jest?
;)))
[wykażcie się wreszcie inicjatywą i próbujcie zgadywać w komentarzach]

P.S. Zdjęcie wygląda, jak wygląda, bo robiłam w wielkim pośpiechu; Paweł nie chciał się zatrzymać... ;)

J.La.

3 komentarze:

Unknown pisze...

Małe sprostowanie - ów Irańczyk nie konstruował ni projektował żadnych mechanizmów, on się zajmował (zajmuje) modelowaniem rozpylania gazu (np. z inhalatora) w jamie ustnej (1 rok doktoratu), przełyku (2 rok) i płucach (3 rok). Dobrze pamiętam bo z nim gadałem a nie, wzorem Asi, wywoziłem gościa 18km od domu.

Anonimowy pisze...

wygląda to cokolwiek na statuetkę wolności...

Unknown pisze...

Anonimowy - zgarnąłeś pierwszą nagrodę, bo nikt inny nie udzielił odpowiedzi (nie tylko poprawnej - żadnej). Niemniej, chodziło o wskazanie szczegółów, jak: "To jest Statua Wolności w Leicester", czy coś w tym rodzaju... ;)