piątek, 6 maja 2016

Manchester i majówka

Wspominaliśmy ostatnio, iż musieliśmy się zmierzyć z największym wyzwaniem, jakie postawiło przed nami życie od kiedy urodził się Staś - robiliśmy zdjęcie trzymiesięcznemu dziecku, na którym nie otworzyło buzi, nie zamknęło oczu, spojrzało w obiektyw, przy czym udało się zabrać wszelkie dłonie, głowy i ramiona "osób trzecich" z kadru oraz udało się pozostać na względnie białym tle... Dziś możemy już powiedzieć z ulgą, że wyszliśmy z tej bitwy (bo momentami przybierało to formę bitwy) obronną ręką ;) Zdjęcie, które wybraliśmy spośród naszych licznych prób zostało zaakceptowane, dzięki czemu nasz mały tłuścioszek mógł złożyć wniosek o wydanie tymczasowego paszportu, a my mogliśmy pomyśleć o kupnie biletów lotniczych dla całej naszej trójki ;)




Przy okazji zobaczyliśmy też trochę Manchesteru i upewniliśmy, że jesteśmy szczęśliwi mieszkając tu, gdzie mieszkamy ;)


Powyżej w biegu wykonane zdjęcie budynku, w którym znajduje się nasz konsulat. Jako, że otwierają o 11, już od 10 można zaobserwować kolejkę ustawiająca się przed drzwiami do tego budynku, składającą się głównie z rodziców z wózkami.. ;) A w środku wygląda mniej więcej, jak wyremontowana poczta, czy urząd skarbowy: stanowiska, automat do pobierania numerków, długopisy na stolikach... i ludzie z teczkami w rękach. Tyle tylko, że trzeba wcześniej przejść przez bramki i witają mili panowie ochroniarze w garniturach.

Jeśli chodzi o Stasia i jego postępy... no to wciąż dużo śpi i rośnie ;)
O ile jest to bardzo wygodne dla nas rodziców, o tyle zaczyna mnie już niepokoić. Oczywiście wiemy, że każde dziecko rozwija się w swoim tempie, bla, bla... ale wszyscy wiemy (to znaczy ci, którzy mają/mieli małe dziecko i wiedzą, bo reszta pewnie nie), jak to jest, kiedy widzimy rówieśników naszego bobo, które ewidentnie posuwają się na przód szybciej i sprawniej...
W środę byliśmy ze Stachem na spotkaniu (tam, gdzie ostatnio Stacha ważyli) dotyczącym prawidłowego wprowadzania pokarmów stałych do diety dzieci po 17tym tygodniu (bardzo ciekawe i już teraz wszystko wiemy) i miałam okazję zobaczyć 5 innych dzieciaczków siedzących na kolanach rodziców, z których każde już... siedziało. Oczywiście z pomocą opiekuna, ale jednak - siedziało. Spoglądałam na moją uroczą leniwą Kluchę, która przelewając się, zasnęła mi na kolanach po jakichś 20 minutach patrzenia na laminowane obrazki owoców i warzyw na stole, i pomyślałam, że najwyższa pora wziąć się za poważne ćwiczenia. Koniec leniuchowania! Od wczoraj spędzamy w ciągu dnia trochę czasu na siadaniu oraz ukochanym przez nas leżeniu na brzuszku i boczku (zaczyna się wydzierać w niebogłosy po jakichś 10 sekundach, ale teraz już jesteśmy twardzi i się nie zniechęcamy).
Poza tym rozwinęła mu się już całkiem pokaźna egzema (nic dziwnego po mamusi alergiku, wiadomo było, że to nastąpi wcześniej, czy później) i obecnie calutki zsypany jest czerwonymi krostami, przez co nie wygląda już tak bardzo bardzo uroczo. Teraz jest tylko uroczy ;)



Włosy wciąż mu się wycierają, co tylko urosną jakieś nowe, to po chwili ich nie ma... i pazurki też rosną, zaczęły być już twardawe i przestały się same ścierać, więc mniej więcej od 2ego miesiąca co raz mu je obcinam. Muszę przyznać, że nawet nie jest to aż tak stresujące, jak się spodziewałam i jeszcze ani razu nie polała się krew!



Siedzenie ze Stachem w domu i omijanie pracy szerokim łukiem stało się ostatnio bardzo przyjemne, jako, że teraz mamy tu już wiosnę pełną gębą! Pogoda jest naprawdę cudowna, temperatura sięga nawet 20 stopni, a i nie padało od dobrych dwóch czy trzech dni, no ja to normalnie wyciągnęłam letnie lniane spodnie z szafy!
Niestety nie było tak cudownie podczas majówki, kiedy to gościliśmy szanownych Gości z Polszy i posmakowali nieco typowej angielskiej pogody - trochę nadziei z rana, po czym deszcz od południa...
Ale i tak udało się zobaczyć kawałek Wyspy. Muszę przyznać, że odwiedziny gości są o tyle pożyteczne, że motywują nas do ściśnięcia pośladków i ruszenia się z domu, celem poszerzania horyzontów turystycznych. I tak, dzięki nim, wreszcie pojechaliśmy zobaczyć (moim zdaniem) najważniejsze miejsce w Wielkiej Brytanii - Stonehenge. Paweł miał już kiedyś możliwość pojechania tam przy okazji jakiejś wycieczki szkolnej, dla mnie był to pierwszy raz. Muszę przyznać, że bilet warty swojej ceny, strasznie szkoda, że nie da się tego miejsca kontemplować samemu w ciszy, tylko w towarzystwie kilkuset innych osób... ale i tak robi wrażenie. W zasadzie mogłabym tam pstrykać zdjęcia tych magicznych kamieni cały dzień, ale pokażę Wam tylko kilka:







Poza Stonehenge udało nam się zobaczyć parę innych ciekawych miejsc, jak uroczą wioskę z typową angielską zabudową (już sprawdzaliśmy - domki z czterema sypialniami stoją tam pomiędzy 600 - 900 tys. funtów; jeszcze się wstrzymamy), czy Calke Abbey - posiadłość otoczoną ślicznym dużym terenem, nawet małym jeziorkiem.





Stach bardzo dzielnie i niemarudnie podróżował z nami (udało mu się nawet sprofanować święte miejsce Stonehenge wielką kupą), a momentami bywał w stresie, bo zajmowali się nim inni ludzie - ciocie, wujki... ;)





Jako, że definitywnie zakończyliśmy w kwietniu naszą sportową działalność "indorową", ruszyliśmy "z buta" (a raczej "ze skarpety") z grą na piachu. I tu nie przesadzam, wczoraj był nasz czwarty wypad z rzędu, a wcześniej kilka pojedynczych, no gramy na potęgę. Dziś zdroworozsądkowo zrobiliśmy sobie wieczór przerwy, a jutro znów ruszamy ze Stachem na boiska ;)





To w zasadzie tyle, co tam u nas ostatnio na horyzoncie. Teraz zaczynamy się skupiać (poza siatkówka plażową naturalnie) na przemyśleniu kwestii letnich odwiedzin ojczyzny przez Stacha, a konkretnie - jak my się z tym wszystkim spakujemy do samolotu....... ;)


P.S. Pani o miłym głosie, która mówiła mi do ucha z audioguide'a podczas zwiedzania Stonehenge powiedziała, że do roku 1977 można było zwiedzać magiczny krąg z bliska, po prostu chodząc między kamieniami, a nie - jak teraz - zza ogrodzenia; zmieniono formułę, kiedy na kamieniach pojawiło się... graffiti!!! 
Nie wiem już gdzie znajdują się granice debilizmu...

Mogę się założyć, że treść tego arcydzieła brzmiała: "Seba tu był".

J.La

Brak komentarzy: