sobota, 21 maja 2016

Wielkie pakowanie...

...jeszcze się nie zaczęło. Ale myślimy o tym intensywnie; tak intensywnie, że nawet stworzyliśmy listy rzeczy Stacha, które musimy spakować na przyjazd do Polski. Paweł spisał swoją, ja swoją. Na szczęście ich zawartości w zdecydowanej większości się pokrywają ;)
Do samego pakowania jeszcze daleko (podróż samolotem oraz upchanie tego wszystkiego w walizki nas przeraża), póki co oddajemy się głównie przemyśleniom na ten temat oraz rozrywkom na świeżym powietrzu, kiedy tylko pogoda nam na to pozwala - a ostatnio częściej pozwala, niż nie. Nawet jak popaduje deszczyk, to temperatury są na tyle wysokie, że można wyjść do sklepu, czy na spacer bez wielkiej krzywdy na samopoczuciu.
Dalej sobie pogrywamy w plażówkę (nawet zaliczyliśmy już pierwszą tegoroczną spiekotę na twarzach i barkach), ale również udało nam się zaliczyć dwa dłuższe spacery po okolicy. Pozwolę sobie tym razem zalać Was zdjęciami w większym stopniu, niż treścią ;)

Pierwszy spacer (odbyty prawie 2 tygodnie temu) poświęcony był naszej miejscowości i jej zakątkom, w których jeszcze nie byłam, a jeśli, to tylko przejazdem i nie pamiętam.
Na początek nasze lokalnie (pod domem) występujące zwierzątka:




A potem już w dalszych ostępach Ashby:




Stachu podróżował razem z Tatą, no i dość szybko ukołysany lekko sobie przysnął ;)





Niektóre miejsca w Ashby są naprawdę piękne i domy też całkiem, całkiem... miło na to wszystko popatrzeć. Aż dziw bierze, że tak rzadko jak dotąd wybierałam się na krajoznawcze wyprawy po okolicy. No i przyrodniczo - Ashby wiosną robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie ;)










Drugi z naszych dłuższych spacerów odbył się już nie po naszej wiosce, ale kilkanaście mil dalej, w okolicy Loughborough, w którym gramy w siatkówkę. Kiedyś, przejeżdżając, zobaczyliśmy bardzo zachęcające do spacerów okolice, pole golfowe i nawet jakby lasek... postanowiliśmy więc kiedyś tam pojechać ze Stachem, no i wreszcie nastał ten moment ;)



Po raz pierwszy widziałam tutaj zagęszczenie drzew, które na niewielkim obszarze może ujść za "las" i bardzo mnie to zachwyciło. Może nie jest to typowa tęsknota Polaka na obczyźnie... ale dla mnie las jest zdecydowanie czymś, czego mi tutaj bardzo brakuje. Podobnie, jak jeziora.
No i widzieliśmy druidzie runy! :P



I całą masę drzew, strumyków, much, kwiatków i krzewów. Sądzę, że gdyby Stachu umiał mówić, wyraziłby swój zachwyt nad przyrodą, jak mama. Tacie chyba wszystko jedno.








Niektóre tutejsze nieruchomości robią na nas duże wrażenie (szczególnie mając na względzie ceny ziemi i domów w tym kraju); mieliśmy niezwykłą przyjemność popodglądać trochę jedną "farmę" - sporą posiadłość, otoczoną ślicznymi o tej porze roku polami (między innymi rzepaku, który zawsze kwitnąc ładnie kontrastuje z resztą krajobrazu), a samo domostwo... tylko podziwiać styl i wielkość. Przyjrzyjcie się sztalugom, widocznym przy oknach - za pewne jakiś artysta tam pomieszkuje ;) i pewnie maluje okoliczne krajobrazy.






Na terenie, z innej strony, obczailiśmy śliczne niebieskie drzewo - jeśli rozpoznajecie gatunek, dajcie nam znać - byliśmy nim zachwyceni! A poza tym, mają tam nawet i skałki!




Stasiutek - jak zwykle - był bardzo dzielny, wszystko chłonął ze znanym sobie spokojem, nic go nie ruszało, nawet owady fruwające koło nosa, ani błotniste wyboje. A nasz terenowy wózek wciąż spisuje się świetnie ;)















Z ewentualnych postępów Stacha, możemy pochwalić się pierwszymi próbami wprowadzania pokarmów stałych do jego diety - kilka razy daliśmy mu poprzeżuwać ugotowaną pietruszkę ;) Reakcja jest względnie zadowalająca; nie krzywi się, nie wypluwa wszystkiego, w zasadzie okazuje zainteresowanie. Rokuje na przyszłość.
Poza tym staramy się go kłaść coraz częściej na boczku, jak jest śpiący, czego nie znosi serdecznie, ale jak jest bardzo zmęczony, to zasypia zanim się bardzo zdenerwuje i dzięki temu udaje nam się trochę czasu na boczku na tym ugrać. Z siadaniem wciąż nie jest szczególnie zadowalająco (wczoraj skończył 4 miesiące), ale raz już przy próbach podtrzymywania go w pozycji siedzącej, nie zwinął się jak miękka klucha z opadającą do przodu głową, a trochę się usztywnił i względnie "posiedział" kilka minut - co napawa nadzieją ;)





Nie da się w tym wpisie pominąć wzmianki o majowych świętach.. ;) Jedno z nich, to Pawcia urodziny, na które dostał od Stasia i mamy Stasia kilka zdjęć w ramkach oraz płytę AC/DC, więc nie miał źle ;) Jedno zdjęcie poszło nawet na biurko do pracy ;)
Poza tym się postarałam byłam i ugotowałam jakiś obiad (zazwyczaj wciąż to Paweł gotuje - ten dobry zwyczaj utrzymuje się od czasów dużego brzucha), a nawet zapodałam deser, co to miał występować, jako tort, a co! :D




[Ponieważ na zdjęciach z komórki dobrze nie widać, wyjaśnię: podstawę, którą stanowiła bita śmietana, obsypałam pokruszoną bezą oraz owocami]
Mmm, zjedliśmy tego tyle na noc, że aż mi było potem niedobrze ;)

Ogólnie chyba możemy już powiedzieć, że przygotowania do tegorocznego lata idą nam całkiem dobrze i do przodu, bo - po pewnych etapach niepokoju i paniki, jak to będzie - prawie wszystkie daty już zaplanowaliśmy, łącznie z podjęciem kluczowych decyzji i zaklepaniem wstępnie pewnych pozycji bardziej wakacyjnych (kaszubsko-mazurowo-nadmorskich), czego już bardzo bardzo nie mogę się doczekać... z tym tylko zastrzeżeniem, że od tych wakacji już całkiem niedużo czasu zostanie mi do końca mojego fantastycznego urlopu macierzyńskiego, który sprawia mi tyle frajdy, że normalnie nigdy się nie spodziewałam, że będzie aż tak dużo! :(
A to wszystko za sprawą najspokojniejszego i najwspanialszego dziecka na świecie - Stasiutka!



Myślałam, że Stasiutek, skoro już jest taki super, będzie chętnie pozował w swoim stroju Supermena, ale początkowo nie był tym szczególnie zachwycony...


Na szczęście spacer jest remedium na wszystko.

A w ogóle to już morza i oceany (no, a w każdym razie na pewno jeziora) nie są nam straszne, bo jesteśmy zabezpieczeni na wszelkie wypadki! Ha! :D




P.S. No i niestety stało się - zgroza każdego rodzica; udało mi się niechybnie nie trafić dobrze obcinając Stasiowi pazurki i raz poszedł pod ostrze również kawałek skórki z paluszka... ależ było głośno, mama również płakała, bo nie dała rady wyrzutom sumienia. Nie potrafimy przewidzieć kiedy i CZY nastąpią kolejne podejścia do obcinania pazurków :(

J.La

Brak komentarzy: